Budowa promu Ellen od samego początku, gdy tylko projekt opuścił deski kreślarskie, budziła olbrzymie zaciekawienie. I trudno się dziwić. Mamy bowiem do czynienia z jednostką, która zasilana jest wyłącznie energią elektryczną. I choć pod tym względem pływający na Ærø statek nie jest pionierem, bo „elektryki” pojawiały się już wcześniej, to Ellen i tak uważana jest za statek wyznaczający zupełnie nowe szlaki.
Przede wszystkim Ellen jest pierwszym tak dużym promem, który zasilany jest wyłącznie energią elektryczną, a przy tym może pokonać tak znaczący dystans. Prom ma 60 metrów długości, 13 metrów szerokości, a na pokład może przyjąć 198 pasażerów oraz 31 pojazdów osobowych albo 5 ciężarowych. Obsługiwana przez niego linia pomiędzy wyspami Als i Ærø stała się zaś najdłuższą na świecie trasą obsługiwaną przez jednostkę elektryczną. Po każdym ładowaniu prom Ellen jest w stanie przebyć dystans 40 kilometrów, a to wszystko za sprawą potężnego pakietu baterii o pojemności 4,3 MWh.
To wszystko powoduje, że cały rynek śledzi, jak radzi sobie Ellen w codziennej działalności operacyjnej albo z jakimi problemami się boryka. Analizowane są również jej osiągnięcia. Osoby odpowiedzialne za projekt przypominają, że jako jednostka bezemisyjna Ellen przyczynia się do ograniczenia zanieczyszczenia środowiska – to o ok. 2 tysięcy ton CO2 mniej niż w sytuacji, gdyby połączenie obsługiwał konwencjonalny prom.
Choć konkurencja nie śpi, a branża coraz śmielej sobie poczyna, gdy chodzi o inwestycje w promy elektryczne, Ellen wciąż pozostaje wyjątkowa.
„Po pierwsze jesteśmy całkowicie elektryczni, więc na pokładzie nie ma paliwa, które potrzebne byłoby do uruchomienia czegokolwiek na statku. A po drugie, dystans, który pokonujemy, czyli 22 mile morskie to aż o siedem razy więcej niż osiągają inne istniejące statki” - wyjaśnia Trine Heinemann z projektu E-ferry, w ramach którego zbudowana została Ellen. Rozwiewa ona też wątpliwości wszystkich komentatorów, którzy obawiają się, że taki dystans dla promu, który w całości polega na bateriach, to może zbyt wiele. „Mamy w rezerwie określoną ilość energii w każdej akumulatorowni, więc jeśli jedną z nich stracisz albo będziesz musiał wyłączyć z określonego powodu, to w innej wciąż pozostanie dość energii potrzebnej, by dopłynąć do portu” - dodała Heineman.
Oczywiście bardzo ważne są również koszty eksploatacji. Już teraz szacuje się, że będą one aż o 40 procent niższe niż w przypadku tradycyjnego statku. Także inne koszty powinny być mniejsze niż w wypadku tradycyjnych promów (niższe koszty konserwacji, mniejsze załogi niezbędne w wykonywaniu codziennych zadań). Według różnych szacunków, wyższe o ok. 40 procent koszty budowy takiego statku powinny się zwrócić w ciągu 5 lat. Trudno się zatem dziwić, że kolejne nowe promy elektryczne powstają, jak grzyby po deszczu.
Źródło: Euronews, Electrek